sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 4 Peron 9 i 3/4

         Dostałam się do wymarzonego liceum i wreszcie czuję, że jestem w tym miejscu w którym chcę być. Podążam prostą ścieżką do realizacji życiowych marzeń i zamierzeń, co jest jednak okupione wieloma bezsennymi nocami, które spędzam ślęcząc nad książkami. Ale to tylko moje typowo polskie narzekanie, bo tak naprawdę jestem okropnym leniem, który wszystko robi na ostatnią chwilę i bredzi nad tym, że się nie wyrabia. Pff.
         Więc w sumie nie oszukujmy się nic nie usprawiedliwia mnie, z tego, że porzuciłam was aż na ponad 2 miesiące, a teraz przybywam z tym nędznym i niestety krótkim czymś. Wstyd mi za to (ale w rekompensacie wkrótce dorzucę zakładkę z bohaterami, która ujawnia co nieco z przyszłych zdarzeń). Ale stwierdziłam, że nie mogę pozwolić Malin S. i opti.maji na pozostawienie tu tony motywującego spamu :)
  ~~*~~*~~*~~

         Kilka sierpniowych dni dzielących rudowłosą od 1 września minęło w mgnieniu oka. Nim Lily się spostrzegła, była już po obfitym śniadaniu, Leslie z rzewnymi łzami żegnała ją w progu domu, a niebieski Ford przemierzał angielskie autostrady, by w ułamku sekundy dotrzeć do Londynu. Wystarczył krótki spacer pośród monumentalnych kamienic oraz uświęconych przez turystów z całego świata zabytkowych obiektach największej brytyjskości, by już po chwili znaleźć się przed samym ogromnym dworcem King's Cross. Teraz zaś bezwiednie wędrowali się między kolejnymi peronami poszukując tego oznaczonego numerem 9 i 3/4.
       I gdy w końcu wylądowali w przejściu między peronem 9 a 10, stali tam kilkanaście minut całą swoją uwagę poświęcając tajemniczej barierce oddzielającej od siebie zarówno dwa perony jak i dwa różne światy. O tym co mają robić dalej zdania były podzielone. Lily chciała jak najszybciej przebiec przez barierkę, by w magicznym świecie, podczas gdy reszta rodziny poważnie kwestionowała ten pomysł, ze względu na zasady bezpieczeństwa. Staliby i tam dłużej kłócąc się o nie wiadomo co, gdyby nie znaczące chrząkniecie pana Evansa, który był mocno podirytowany zaistniałą sytuacją.
- Margaret. - pan Evans, głowa rodziny zwrócił się do swojej żony - Nie uważasz, że zwracamy zbyt wielką uwagę stojąc tu z średniowiecznym kufrem i pohukującą sową? - zapytał rozsądnie.
Jego młodsza córka genialnie podchwyciła ten pomysł.
- Mamo tata ma rację, zostało mało czasu.., powinniśmy..
I w tym momencie jej genialną przemowę przerwał rozzłoszczony głos Petunii:
- Mamo! Nie słuchaj jej, to czyste wariactwo! Ta mała wiedźma chce nas zabić.
        Ruda osóbka posłała jej mordercze spojrzenie. Po raz kolejny wybuchła kłótnia. Lily bezskutecznie próbowała udowodnić Petunii, że nie jest wiedźmą tylko czarownicą, a Peron 9 i 3/4 istnieje, chociaż jest ukryty przed oczami jej podobnych osobników. Pani Evans wieściła wszystkim wielką apokalipsę, a pan Evans co chwila nerwowo zerkał na zegarek i w pewnym nie wytrzymał.
- CISZA! - krzyknął tak głośno, że aż pół peronu zauważyło dziwnie wyglądającą rodzinę z nietypowymi bagażami. - Jeśli się nie uspokoimy Lily nigdzie nie pojedzie.
     Rudowłosa przerażona wpatrywała się w wskazówki złotego zegara.
- Mamo zostało tylko 10 minut! - zawołała ponaglająco.
     Pani Evans popatrzyła na młodszą córkę z zaniepokojeniem. Mimo zakupów na ulicy Pokątnej i przebywania w obecności czarodziejów nadal z niechęcią, obawą i podejrzliwością podchodziła do tych całych magicznych udogodnień. Zresztą sama świadomość tego, że jej ukochane dziecko miało za chwilę zniknąć na całe trzy miesiące była przerażająca.
- Lily jesteś stuprocentowo pewna, że powinniśmy wjechać w tą barierkę? - zapytała chyba już po raz setny dzisiejszego dnia. Zirytowana jedenastoletnia istotka posłała jej błagalne spojrzenie. Na co Margaret Elonora Evans westchnęła ciężko.
- No dobrze. Tylko jeśli wszyscy wylądujemy w szpitalu... - zaczęła grobowym tonem, jednak pan Evans przerwał jej stanowczo.
- Wspaniale. Na trzy przejedziemy przez barierkę. - oznajmił. Petunia najwyraźniej nadal chciała protestować, ale stanowcze spojrzenie ojca ostatecznie zamknęło jej usta.
- Jeden. - Wszyscy kurczowo uczepili się poręczy wózka. - Dwa – Popychając wózek z bagażami zaczęli biec w stronę barierki, przerażona pani Evans zamknęła oczy. Na trzy cała rodzina Evansów zniknęła zza magiczną ścianą.
~~*~~*~~
         Peron 9 i 3/4 wypełniał radosny gwar ludzkich i zwierzęcych głosów. Rodzicie żegnali się z swoimi pociechami, przyjaciele witali się po dwumiesięcznej rozłące. Podekscytowane sowy pohukiwały i trzepotały skrzydłami, próbując wydostać się z klatek. Spokojniejsze koty mruczały zadowolone ocierając się o nogi uczniów. Inne postanowiły urządzić polowanie goniąc przerażone szczury po całym peronie. Natomiast żaby i wszelkiej maści ropuchy rechotały radośnie, uciekając właścicielom. Cały ten wesoły rozgardiasz osnute był kłębami pary wydobywającej się z ogromnego, czarnego komina Ekspresu Hogwart – Londyn.
- To tu synu. Jesteśmy na miejscu. - powiedział starszy mężczyzna z uśmiechem spoglądając na czarnowłosego jedenastolatka. Oniemiałego czarnowłosego jedenastolatka, któremu właśnie z wrażenia spadły z nosa kwadratowe okulary.
- Oh Jimmy! Uważaj bo raz je rozdepczesz! - mruknęła niezadowolona pani Potter. Jimmy jednak nie słuchał oczarowany wpatrując się w otaczająca go scenerię. Nagle jednak ocknął się, podskoczył energicznie i wrzasnął:
- Tato! Tu jest N I E S A M O W I C I E!
TRZASK!
Chyba nie muszę wam pisać co stało się z okularami :>?
~~*~~*~~*~~
- Andy! - wykrzyknął i podbiegł do swojej ulubionej kuzynku z rozbrajającym uśmiechem na ustach.
- Syriusz! Hej mały rozrabiako! - zawołała wyciągając składające dłonie w geście ich tajemnego a raczej b a r d z o tajemnego powitania. Narcyza przypatrywała się tej z scenie z niesmakiem i pobłażliwością nie przepadała za młodym Blackiem.
- Kopę lat! - mruknął kończąc właśnie ostatnią część rytuału.
- Rzeczywiście dawnoś my się nie widzieli! - odpowiedziała z uśmiechem - Co tu robisz? Czekaj.., czekaj, zaraz zgadnę! – przybrała zamyślony wyraz twarzy – Urodziłeś się w 1960, teraz mamy rok 1971, czyli mija równo 11 lat. Ty J E D Z I E SZ DO Hogwartu w tym roku? - zapytała udając szczere zdumienie, a on wspaniałomyślnie potwierdził to skinieniem głową - Naprawdę? Matko jak ten czas leci.
- Bystra to ty nie jesteś. - mruknął posyłając jej jedną ze swoich demonicznych uśmiechów.
- Ha! Wygrałam! Dałeś się nabrać! - zawołała podskakując i klaszcząc w dłonie niczym mała dziewczynka. Przybrał naburmuszony wyraz twarzy. Naprawdę nie wiedział jak dał się jej podejść.
- Ty..! - zawołał chociaż nie dokończył zaczął ją łaskotać. Andromeda zaśmiewała się na całego, gdy poczuła delikatne szturchnięcie Cyzi.
        Spojrzała w bok. Serce zabiło jej mocniej, podskakując tak gwałtownie, jakby miało się jej wyrwać klatki piersiowej. Śmiech zamarł jej w ustach. Zarumieniła się mocno, bardzo mocno, cholernie mocno wgapiając się w niego z zapewne bardzo ogłupiałą miną. Zamrugała, próbując strzepnąć ten obraz sprzed oczu. On jednak dalej tam stał znów się patrzył, bezczelnie się patrzył uśmiechając się lekko.. pomachał w jej stronę. Jej ręka automatycznie wystrzeliła w górę i zatrzymała się w połowie drogi. Andy nie możesz, wybij sobie to z głowy! - pomyślała spuszczając wzrok jak na prawdziwą pannę Black przystało. Narcyza patrzyła na swoją siostrę rozwścieczona.
- Andy rodzice – szeptała, jednak przez te najistotniejsze kilka sekund jej siostra wydawała nie odbierać żadnych sygnałów dźwiękowych – RODZICE I WUJOSTWO GAPIĄ SIĘ NA CIEBIE – syknęła szczypiąc ją w ramię.
        Andromeda wreszcie wyrwała się z tego dziwnego amoku, mrugając kilkakrotnie. Przed nią stali zimni, surowi i niezadowoleni przedstawiciele starożytnego i szlachetnego rodu Blacków.
- Mamo, tato, ciotko, wuju. - przywitała się dygając wdzięcznie.
- Twoje zachowanie było co najmniej nieodpowiednie Andromedo. – oznajmiła matka patrząc na nią surowo.
- Tak matko. To się więcej nie powtórzy. - odpowiedziała pokornie, spuszczając wzrok i krzyżując palce za plecami. Syriusz ledwo się opanował by stłumić parsknięcie śmiechem. Narcyza posłała im mordercze spojrzenie.
- Mam nadzieję, że ten rok szkolny również okaże się owocny jaki poprzednie lata i nie przyniesiecie wstydu rodzinie. Tyczy się to szczególnie ciebie, młody chłopcze. Jestem pewna, że panna Narcyza i panna Andromeda doniosą mi o każdej twojej niesubordynacji...
- Ależ oczywiście ciociu. - odpowiedziały chórem dygając lekko. Gdy tylko odeszli Syriusz pobiegł przed siebie ciesząc się pierwszymi chwilami wolności.
~~*~~*~~*~~
       Dwaj szaleńcy biegali jak opętani po peronie 9 i 3/4. Dwaj szaleńcy, całkiem od siebie różni, a jednak tak bardzo  podobni. Jeden w zbitych okularach. To nie mogło skończyć się dobrze i tak się nie skończyło.

ŁUP!

    Obaj leżeli na podłodze. Właściwie leżała ich trójka, gdyż przewrócili również pulchnego chłopca z trzymającego całą torbę słodkości.
    -Uważaj jak leziesz! Ty.. - krzyknęli jednocześnie zaczynając tarzać się po peronie szarpiąc się, przepychając, owalając i wyzywając się nawzajem. Nagle tą wyśmienitą zabawę przerwał dziki pisk, a raczej pełen rozpaczy jęk. - Moje cukierki! Zostawcie moje cukierki.
        Chłopcy jednocześnie oderwali się od siebie, podnosząc głowy. Na peronie leżała torba z rozsypanymi cukierkami, a okoliczne dzieci zaczęły je zabierać dla siebie, na środku siedział grubawy chłopak o szczurzej twarzy, a w szarych oczach zbierały mu się krokodyle łzy. James i Syiusz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie. Po czym przeturlali się w stronę chłopca. 
- Możemy ci pomóc, ale to będzie cię kosztować.. - oznajmił Black konspiracyjnym szeptem.
-... dużo czekoladowych żab. - dokończył za niego Potter z błyskiem w oku.
- Dobrze! Dobrze! Zgoda! Zgadzam się na wszystko, tylko nie pozwólcie im zabrać wszystkiego! - jęknął rozpaczliwie przyciskając do siebie torbę w, której została tylko garstka słodyczy. James pomyślał, że cokolwiek by nie myśleć o tym mazgaju swojej własności bronił jak lew. Jednak nie teraz był czas na filozoficzne rozmyślania! Gdy oto już Syriusz ruszył do akcji.
- Ej ty! - wrzasnął czarnowłosy podbiegając do wielkiego osiłka pakującego sobie do buzi peterowe pączki – Oddawaj to, bo pożałujesz!
- I posmakujesz mojej pięści! - zawołał James ruszając przyjacielowi na pomoc. 
~~*~~*~~*~~
         Wiedziała, że siostra ma być prawo na nią zła. Wiedziała, że nie powinna czytać cudzej korespondencji i reagować tak gwałtownie na Pokątnej, ale tego wymagała sytuacja. Nie miała pojęcia co oznaczały humory Petunii i nie mogła pozostawić Marleny samej nawet bez próby przeprosin – tak po porostu nie wypadało. Nie wiedziała co się dzieje, chciała mieć tylko wskazówkę, jakiś znak, który wytłumaczyłby jej całą tą sytuację. Dlatego właśnie poprosiła Severusa o pomoc przy przeszukiwaniu pokoju siostry, chciała tylko coś takiego znaleźć i znalazła. Ale wcale nie było lepiej, było znacznie gorzej.
- ...tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj. - złapała siostrę za rękę i trzymała mocno, choć Petunia próbowała ją wyrwać. - Może jak już tam będę... nie, posłuchaj mnie Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledora i poproszę, żeby zmienił zdanie!
- Ja wcale nie chcę tam jechać! - oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę, którą trzymała Lily. - Co myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być... jak być...
Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem peron.
- ..myślisz, że chcę być.. jakimś... dziwolągiem?
Zdołała wreszcie wyrwać rękę z uścisku Lily, której łzy stanęły w oczach.
- Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
- Przecież tam jedziesz – powiedziała szyderczym tonem Petunia – Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape'ów... jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
     Lily zerknęła na rodziców, którzy rozglądali się po peronie z wyraźnym zachwytem. Potem znów spojrzała na swoją siostrę.
- Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął. - powiedziała cicho.
- Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
- Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
- Nie powinnaś czytać... - wyszeptała Petunia – To był mój prywatny list.. jak mogłaś!
Lily zerknęła w stronę Snape'a. Petunia wydała z siebie zduszony okrzyk.
- To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
- Nie.. wcale nie grzebaliśmy... - Teraz Lily musiała się bronić – Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy...
- Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nos! - prychnęła Petunia, teraz już bardzo blada.- Dziwoląg! - dodała pogardliwym tonem i odeszła w stronę rodziców zostawiając Lily bardzo bliską płaczu.


           Tymczasem na Peter z otwartymi ustami i pączkiem w dłoni przyglądał się wyczynom nowo poznanych kolegów, gdy właśnie podszedł do niego jasnowłosy, blady chłopiec z ciemną szramą na policzku.
- Coś się stało? To twoje.. cukierki? - spytał spoglądając na rozrzucone po peronie papierki - Co oni z nimi robią? Zabrali ci je? - zapytał podejrzliwie wpatrując się w Jamesa i Syriusza. Peter popatrzył na nowo przybyłego nieprzytomnie, zupełnie nie wiedząc o co chodzi. Jednak zreflektował się równie szybko.
- Nie to moi przyjaciele! Oni mi pomagają! - zawołał broniąc ich zapalczywie.
Remus zrobił pełną powątpienia minę patrząc jak James i Syriusz część swoich łupów wpakowywali właśnie do swoich umorusanych czekoladą paszcz.
- Aha. Chyba ja lepiej ci pomogę. - mruknął wyjmując z kieszeni spodni różdżkę - Accio słodycze! - zawołał machając nią krótko.
- O dzięki. Jesteś wspaniały! - pisnął Peter, a James i Syriusz popatrzyli tęsknie za odlatującymi cukierkami robiąc przy tym pełne niezrozumienia miny. 
      Po czym rozzłoszczeni zgodnym krokiem ruszyli w stronę tego parszywego głupka, który ośmielił się zakończyć ich znakomitą zabawę, gdy nagle drogę zastąpiła im czarnowłosa kobieta w średnim wieku i mężczyzna w kwadratowych okularach.
- Jimmy! Jimiś. Co się stało? Krew ci leci z nosa. Biłeś się? - zawołała przejęta pani Potter doskakując do syna i podając mu chusteczkę, po czym zaczęła swój rytualny monolog.
- Przecież tyle razy ci powtarzałam, żebyś nie pakował się w kłopoty. To twój pierwszy dzień kochanie. Dopiero pierwszy dzień. Jak ty w ogóle wyglądasz? Popatrz na siebie. - powiedziała z zawodem kręcąc głową nad tragicznym stanem jego ubrania. James rzucał matce błagalne spojrzenia ukradkiem spoglądając na trójkę chłopców właśnie duszących się ze śmiechu. - Ta koszula i twoje okulary! Znów je stłukłeś?
- Oh Doreo! Zostaw go w spokoju. Chłopak musi się zabawić, nie?- stwierdził beztrosko pan Potter mrugając porozumiewawczo do syna - Przecież to mój pierworodny. Mój syn! Zuch chłopak. No to jak to było dowaliłeś im synu nie? Prawy sierpowy czy lewy? Albo oba? Ile ich było?
- Raczej dowaliliśmy. - stwierdził z dumą James, odwracając się w stronę nowo poznanych kolegów. - To jest Syriusz, to Peter, - wyliczał, wskazując na kolejnych z nich- a to.. - urwał marszcząc brwi i rzucając blondynowi pytające i razem ostrzegawcze spojrzenie mówiące mniej więcej tyle uśmiechaj się i tylko niczego nie wypaplaj. Jednak ten albo zrozumiał przekaz albo zdawał się tego nie zauważyć.
- Remus – przedstawił się bardzo grzecznie, kłaniając się uniżenie – Bardzo miło jest mi państwa poznać.
- Mi też jest ogromnie miło, chłopcy - ucieszył się pan Potter – Pamiętajcie przyjaciele mojego syna są moimi przyjaciółmi! - zawołał z szerokim uśmiechem na ustach. Na co Dorea Potter wzniosła oczy ku sufitowi.



       Przygryzła wargę, wszystko, stacja, peron, świat rozmywał się przed nią. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. - pomyślała zaciskając mocno powieki przed cisnącymi się do oczu łzami - Dlaczego to zawsze..? Wszystko było nie tak. Poczuła rękę na ramieniu..
- Lily? - zapytał dobrze znany basowy głos, głos taty. Otworzyła oczy z których wylał się strumień łez - Coś się stało się kochanie? - zapytał pan Evans przyciskając do siebie roztrzęsiona córkę.
- Och tato po prostu nie mogę uwierzyć, że – jęknęła roztrzęsionym głosem – ...tak długo... nie bęęędę was widzieć. - wychlipiała nieskładnie. Przynajmniej nie było się to całkowite kłamstwo.
- Wszystko będzie dobrze skarbie. Nie przejmuj się to tylko pół roku. - wychrypiał pan Evans. Stali tam w trójkę obejmując się mocno.
- Wiecie, że was kocham, prawda? Was w s z y s t k i c h? - powiedziała zerkając w stronę siostry. Petunia miała kamienny wyraz, ręce skrzyżowane na piersiach, wzrokiem ciskała mordercze spojrzenia.
- Petunio nie pożegnasz się z siostrą? - zapytała pani Evans zmartwiona spoglądając na starsze dziecko.
- O n a     n i e    j e s t     m o j ą      s i o s t r ą. - odpowiedziała blondynka ważąc każde słowo zimną satysfakcją - Nienawidzę jej! Nienawidzę tego dziwoląga! - wrzasnęła. 
       Lily wyrwała się z ucisku rodziców. To było dla niej już za wiele. Nie wiedziała co właściwie robi, biegła przed siebie, w nieznanym kierunku, obrazy rozmywały się jej przed oczami.

- Lily kochanie...
- Lilyanne zaczekaj!
- Lily!
       Dziewczynka zdawała się nie słyszeć nawoływań rodziców. Ze łzami w oczach biegła co tchu w stronę czerwonego pociągu jakby ten bieg był kwestią życia lub śmierci. Pani Evans z prażeniem patrzyła za znikającą w tłumie córką. Oh Margaret. Coś ty narobiła? Przecież wiedziałaś.., przypuszczałaś, że tak to się skończy. To była zła decyzja, może najgorsza jaką podjęłaś. Rozzłoszczona Margaret Evans zwróciła się w stronę swojego starszego dziecka. 

- Pisz listy! - zawołał pan Potter wypuszczaj syna z objęć.
-I nie pakujcie się w żadne kłopoty, chłopcy! - dodała pani Potter, na co James i Syriusz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Spróbujemy! - odkrzyknęli, po czym wzięli swoje bagaże i ruszyli w stronę czerwono-czarnej lokomotywy Ekspresu Hogwart-Londyn.
- Czadowych masz rodziców – mruknął Syriusz spoglądając na Jamesa jakby z odrobiną zazdrości.
- Wiem – odparł tamten dumnie wypinając pierś – Ej no twoi też pewnie nie są najgorsi, nie? - zapytał wesoło zupełnie nie rozumiejąc przygnębienia przyjaciela.
- Moi? - spytał ironicznie - Są okropni.
- No, ale w końcu od nich wyjeżdżasz? Jedziemy do Hogwartu i w ogóle! - stwierdził klepiąc go po ramieniu. - Ciekawe gdzie się podziali Pete i Remi, hm? - zapytał w końcu zmieniając temat rozglądając się po peronie. Gdyż tej dwójce udało się skutecznie umknąć niekończącej się gadaniny pana Pottera o jego przygodach w Hogwarcie, usprawiedliwiając się koniecznością znalezienia jakiegoś wolnej miejscówki w pociągu w sam raz dla ich czwórki.
- Pewnie są już w środku – powiedział bardzo przytomnie Syriusz, ale James nie słuchał zafascynowany wpatrzony w zapłakanego rudowłosego anioła wbiegającego do pociągu. 
 
- Lily? - zapytał niepewnie spoglądając na stojącą na korytarzu twarzą do okna rudowłosą dziewczynę - Lily co się stało?
- Nic Sev. Nic. - odparła dzielnie, ocierając chusteczką łzy i uśmiechając się lekko. Spojrzał na nią niepewnie.
- Przecież widzę, że.. - zaczął. Jednak Lily przerwała mu stanowczo.
- Nic się nie stało. - powtórzyła uparcie, po czym dodała łagodnie nieco łamiącym się głosem - Ja.., ja zostawiłam bagaże na peronie pójdziesz po nie, proszę?
Stał tam niezdecydowany, nie wiedząc co robić.
- Lily? Ja..
- Po prostu idź, Sev. Idź. Zostaw mnie samą. Zajmę nam przedział, dobrze? - mruknęła w końcu.
Severus nie mówiąc nic zrobił tak jak mu kazała. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.

- To ona! - mruknął ucieszony spoglądając na rudowłosą dziewczynę siedzącą koło okna. Syriusz rzucił mu pretensjonalne spojrzenie.
- Nic z tego nie rozumiem. Przecież mieliśmy siedzieć razem z Pete i Remim.
- Oh cicho bądź! - westchnął niezadowolony - I tak byśmy ich nie znaleźli.
Syriusz już chciał protestować, gdy James szeroko otworzył drzwi przedziału i..
- Hej! Możemy się dosiąść? - zawołał radośnie wkraczając do środka.
Odwróciwszy się od okna Lily bez większego entuzjazmu kiwnęła głową wyrażając zgodę. 
 
~~*~~*~~
Fragment rozmowy Lily z Petunią został przepisany z Isygnii Śmierci.